czwartek, 9 kwietnia 2020

Wielki Piątek - Krzyż w Dachau - homilia z 2019 r.




Eli eli, lema sabachtani? Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? 

To jedno ze zdań, jakie Pan Jezus wypowiedział z krzyża, początek z Psalmu 22. Ewangelia podaje je w języku aramejskim, w tym języku, którym mówiono w domu Maryi i Józefa. W tym języku Jezus z rodzicami odmawiał psalmy, które są żydowskim modlitewnikiem, to był język rozmów z najbliższymi. Teraz w chwili największego cierpienia sięga po tę modlitwę, choć trudno złapać każdy oddech.

Karę śmierci przez ukrzyżowanie wymyślono w starożytnej Persji. Ciężar zwisającego ciała skazańca utrzymuje się na rękach przybitych gwoździami do poprzecznej belki krzyża, uciska na bolesne rany w stopach, przybitych do drugiej belki. Ukrzyżowany zgina kolana, żeby mniej bolało, ale wtedy ściśnięta klatka piersiowa i brzuch uniemożliwiają oddychanie. Żeby złapać oddech Jezus musi podciągnąć się napinając ramiona, wtedy pojawia się straszliwy ból rąk i wyprostowanych nóg, napierających na rany. Każdy oddech to koszmarny ból, każda próba odpoczynku jest duszeniem się. Skazany na krzyż podnosi się i opada, łapie z bólem oddech i powoli umiera. 

Słyszeliśmy dziś w Ewangelii kilka słów wypowiedzianych przez Ukrzyżowanego: Oto syn twój, oto Matka twoja, Pragnę, Dokonało się. Każde kosztowało wiele cierpienia. Na krzyżu w naszym kościele widzimy zawsze Jezusa podciągniętego do góry, jak wtedy kiedy chciał złapać oddech. Może po to, żeby i nam coś dzisiaj powiedzieć. Żebyśmy przychodząc dzisiaj na tę liturgię naprawdę coś usłyszeli i zrozumieli i wyszli stąd inni, choć trochę poruszeni. 

Nad wejściem do zakrystii w naszym kościele, wisi obraz, przedstawiający księdza. Może nie wszyscy wiedzą, kto to, ma dwa imiona i trudne nazwisko, to bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski. Czy jego wizerunek wisi tutaj ponieważ był jakimś wyjątkowym księdzem, kiedy pracował na parafii? Mówił mądre kazania? Był sławny? Nie z tych powodów, ale dlatego, że przytrafiło mu się po ludzku coś strasznego, został wsadzony do obozu zagłady w Dachau. Spadł na niego ciężki krzyż. I w tym piekle na ziemi okazało się, że ten mężczyzna ma prawdziwą relację z Panem Bogiem. Nie zadręczał się myśleniem, „Dlaczego mnie to spotkało? Czym sobie zasłużyłem?”. Nie obraził się na Boga ale zadał swojemu krzyżowi pytanie:„Po co ja tu jestem? Jaki jest sens tego mojego krzyża? Po co on mi jest potrzebny?”. 

I w odpowiedzi na to pytanie postanowił być w obozie zwyczajnym księdzem. Odprawiał msze, pocieszał chorych, spełniał prośby o pomoc, przyjaźnił się z innymi. Umarł zabity zastrzykiem z trucizną, kiedy zachorował na tyfus z powodu pracy przy chorych. Kochać Boga i bliźniego, kiedy spotyka nas jakiś krzyż. Potrafić dobrze umierać. Ten błogosławiony pokazuje nam, że jest to możliwe. 

Przychodzimy na tę liturgię, żeby się nawrócić, żeby zobaczyć dzisiaj że jesteśmy grzesznikami, bo każdy z nas, głęboko w swoim sercu, gardzi taką postawą! Nie chcemy krzyża. I na każdego, kto doświadcza krzyża, patrzymy w najlepszym razie jak na ofiarę losu. Jakby był sprytniejszy, mocniejszy, bardziej zaradny, jakby nie zaufał Judaszowi, to by nie wpadł w takie bagno. I bardziej cenimy zwycięzców - ludzi sukcesu, idących do celu po trupach. Jak Barabasz, którego wybrali do uwolnienia zamiast Jezusa. Bo Barabasz podczas zamieszek przeciwko rzymskiemu okupantowi kogoś zabił. Był zbrodniarzem, ale przecież w dobrej sprawie, chodziło o wolność Izraela, o niepodległość. On przynajmniej coś zrobił w naszej sprawie. A Jezus stoi i słucha kłamstw na swój temat w ogóle nie broniąc siebie. 

Gdyby Frelichowski wzniecił w obozie powstanie, założył ruch oporu, przepędził nazistów i zbudował tam kościół, to byłoby coś! A tak mamy Jezusa który kocha wrogów tak bardzo, że nie wezwie na pomoc swoich aniołów, bo jakiemuś człowiekowi mogłaby stać się krzywda. Nie sięga po przemoc, nie odpowiada złem na zło. Stefan Wincenty podobnie, przyjmuje niesprawiedliwość, po prostu kocha tych, których Bóg koło niego postawił. 

I w nas dokonuje się ten dramatyczny sąd, może nieraz codziennie. Kogo wybierzesz, Jezusa, czy Barabasza? Miłość i przebaczenie czy zemstę i nienawiść? Będziesz pytać do śmierci dlaczego starość taka jest, dlaczego ta choroba, dlaczego mnie skrzywdzono w dzieciństwie, dlaczego ten alkoholik w rodzinie; czy może podejdziesz dzisiaj do krzyża z prośbą: Boże pokaż mi do czego to cierpienie jest mi potrzebne? Kim ja dzięki niemu mogę się stać? Jakie możliwości dobra ono za sobą niesie?

Bo jest dla nas tutaj dzisiaj dobra nowina, w krzyżu jest zbawienie, bo Bóg przebaczył nam to wszystko, przebaczył, że gardzimy Jego postawą, Jego miłością. Bóg spuścił karę za wszystkie nasze grzechy, za grzechy całego świata i tę karę przyjął na siebie Jezus Chrystus idąc na krzyż. Dlatego na krzyżu przebaczone są wszystkie zbrodnie, wszystkie obozy koncentracyjne, seryjne morderstwa, nienawiść, którą masz do drugiego, brak wiary, gwałty i pedofilie. Choć to wydaje się człowiekowi niesprawiedliwe, Bóg na krzyżu wszystko już wybaczył. To jest krew, która za was będzie wylana na odpuszczenie grzechów. I każdy, kto uzna się za grzesznika może przyjąć to Boże miłosierdzie w sakramencie pokuty i pojednania. 

Dlatego pójdźmy za chwilę adorować krzyż, bez pośpiechu, bez tłoczenia się w kolejkach, zanurzeni w modlitwie, jako grzesznicy potrzebujący przebaczenia, prosząc, aby nasze życiowe krzyże już nas nie zabijały, ale upodabniały do Jezusa.